poniedziałek, 13 października 2008

Festiwal Shinto i zmrużone od uśmiechu oczy starego Japończyka

Sobota...., już jakiś czas temu minęło południe...... Może gdzieś pojadę na spacer na moim czerwonym rowerze...? A jak by tak zobaczyć dziś morze...? Podobno to niedaleko, jakieś 10 km...?O tak, muszę je dziś zobaczyć, koniecznie!...( strasznie mi się ten pomysł wówczas spodobał ;)) Dobra, niech no zerknę tylko do mapy w internecie, żeby złapać orientacyjnie kierunek- gdzie ja , a gdzie morze....hm... niestety wynika z niej, że to chyba jednak nie 10 km , ale trochę więcej... duuuużooo więcej ....ok, jadę! Szkoda czasu.... Droga wzdłuż rzeki, ciągnie się ,aż do samego portu. Najwyżej dojadę wieczorem i wrócę z powrotem w nocy.........;)
Jadę wałem.. jadę.... jadę...jadę... mijam japońskich jogingowców...spacerowiczów...z dołu, znad rzeki dobiegają mnie odgłosy rozgrywających się właśnie meczy bejsbolla( to chyba ulubiony sport Japńczyków :)...) Rozglądam się wokół. Krajobraz domków, małych poletek ryżu, fabryk i rzeki obok mnie zdają się nie mieć końca. Jadę tak około godziny i wszystko jest cały czas takie samo! Może domki trochę większe, bardziej zagęszczone, ale rzeka jak się ciągnęła, tak ciągnie się nadal, a mnie ostatecznie coraz bardziej odechciewa się pokonywania jej długości, po to tylko żeby na 5 sekund zobaczyć trochę więcej wody, niż jest w niej samej - Cholerna rzeka, cholerna niekończąca się opowieść o rzece, Boże!!! I wszędzie te domki, domki, domki. To się nigdy nie skończy, Lepiej schowam się do miasta, żeby nie widzieć, że to wszystko takie ogromne i niekończące się....- Znikam więc z wału i zatapiam się w pobliskim miasteczku.....

I nagle słyszę bębny... ?:) Wokół pełno policji i ludzi. Zaciekawiona podchodzę i znajduję się zupełnie przypadkiem!?.... na tradycyjnym festiwalu Shinto...:)!!!!!!
Przede mną pojawia się procesja z tłumu Japończyków, wewnątrz którego pobrzękują instrumenty, pohukują ludzkie odgłosy. Ponad tłumem natomiast unosi się złoty posąg shintoistycznego bóstwa, podtrzymywanego przez grupę podskakujących jednocześnie w rytm muzyki mężczyzn, ubranych w tradycyjne shintoistyczne kimona. Coś niezwykłego!!!.. Dla mnie - osoby, która w życiu czegoś podobnego na oczy nie widziała- Magia...!!!! Zaczynam się wraz z procesją zbliżać do świątyni Shinto, gdzie wszystko się zatrzymuje. Chwila przerwy... ludzie rozbiegają się po świątynnych posadzkach i ustawiają sie w kolejkach po piekące się na miejscu jedzenie( coś w stylu naszego fast fooda, tylko, że po japońsku :)) Jest nawet WATA CUKROWA! :). Robię zdjęcia , niczym się nie przejmując, jednak po pewnym czasie zauważam, że ludzie, którzy jak dotąd zupełnie mnie ignorowali( Gajdzin to gajdzin, nie zwraca się przeważnie na niego uwagi) dziwnie mi się przyglądają. Z uwagą rozglądam sie dookoła i zdaję sobie sprawę ,że wokół mnie są same japońskie buzie i tylko jedna moja, jakaś taka inna, dla nich chyba obca, egzotyczna :). Przykucam pod wrotami świątyni i już nie fotografując, przyglądam się ludziom przez dłuższą chwilę. Wolę nie zaburzać ich spokoju swoją obecnością. Może wcale nie powinno mnie tu być ...? No cóż, to ,że się tu znalazłam to naprawdę wielkie szczęście.... Nie widziałam morza , ale miałam szczęście zobaczyć dużo , dużo więcej... niż chciałam. Dziękuję. ....
Jednak to nie koniec....Zbieram się do powrotu...., kiedy ...
słyszę za sobą delikatne:... Sumimasen...., sumimasen,......( tutaj następuje bardzo długa fraza po japońsku, której niestety nie umiem przytoczyć...) Wakarimasen. mówię Łatasziła nihongo ga sukoszi shika hanasemasen. (nie rozumiem. Mówię po japońsku tylko troszkę).
English? Pyta starszy Pan , który mnie zawołał. ?????? Yyyyh Yes !:)...odpowiadam nieźle zaskoczona....
Starszy Pan - Japończyk okazuje się być zapalonym podróżnikiem, który w swoim życiu w Europie nie był tylko w kilku krajach m.in w Polsce ( niestety!- kiwa z ubolewaniem głową)... a w dodatku mówi po angielsku, co wśród starszego pokolenia jest bardzo rzadko spotykane.
Jego małe oczka cały czas zmrużone od radości , a towarzyszący mu bez przerwy uśmiech odkrywa duże , przeżółkłe zęby. Rozmawiamy chyba z godzinę.
Na dowidzenia dostaje od Przemiłego Pana puresento w postaci japońskich Snacków.
Czegoś takiego nigdy się nie spodziewałam... Wymieniamy się oczywiście wizytówkami i odchodzimy w swoje strony....
Takich spotkań jednak chyba nie da się powtórzyć.... Szczególnie tutaj.... W Japonii często ludzie wymieniają się wizytówkami, bo taki jest zwyczaj, a potem nigdy do nich nie zagladają.
Może?.....Jak los zechce to się na pewno jeszcze spotkamy....
A tu kilka zdjęć z sobotniej wyprawy

2 komentarze:

Cholga pisze...

wow! no to niezle etnograficzne przygody!! a o czym z panem gadalas, oprocz oczywiscie wielkiej ilosci uprzejmosci i usmiechow? :-)

Fajnie, ze eksplorujesz i sie uczysz tego swiata! Jak pojedziemy tam kiedys na tourne, to bedziesz naszym przewodnikiem! ;-D
Buziaki!!!

Katarzyna Brzezińska pisze...

Hm... w sumie o wielu rzeczach rześmy z Panem rozmawiali ...np. o tego typu festiwalach( podobno odbywają się tylko 2 razy w roku, więc miałam niezłego fuksa) o kulturze Japonii ( czy ją lubię, co o niej myślę....) , o mojej szkole, o Pana doświadczeniach z podróży i z kontaktu z obcokrajowcami... Rozmowa była bardzo ciekawa...
Tak! Postaram się dowiedzieć na temat tego kraju jak najwięcej , a potem będę Wam opowiadać cudne o nim historie
Buziaki!!!