piątek, 31 października 2008

Czasssss!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Możecie mi wierzyć , albo nie, ale tutaj czas naprawdę szybciej leci. Po prostu się kurczy... Zanim się obrócę już jest koniec tygodnia. Nie wiem absolutnie z czego to wynika.... Może z ilości przypisywanego miejsca na każdego mieszkańca Tokyo ...:) :) :)

niedziela, 26 października 2008

dzień wypałów





Co tydzień w czwartek jest wypał. Studenci -( wszyscy, bez wyjątku, którzy uczestniczą w wypale) sami pakują piec . Tutaj liczy się najbardziej współpraca.









Samodzielność studentów również dotyczy zamykania , odpalania, a następnie pilnowania i kontrolowania pieców podczas wypału.
Studenci , którzy nie mają swoich rzeczy w piecu zajmują się swoją pracą.
Przyjaciel Tiemur z Iranu

Bardzo sympatyczna Yuri z mojej pracowni
stół lunchowy, zebraniowy, odpoczynkowy....
Moja forma z terakoty przeznaczona do wypału w piecu dołowym. Zobaczymy, czy dość skomplikowana konstrukcja wytrzyma. Człowiek uczy się poprzez próby...:)
Tej nocy wszyscy studenci , którzy biorą udział w wypale ze szkliwem zostają na noc w pracowni , aby cały czas mieć kontrolę nad piecem... Jednak żeby mieć na to siłę, trzeba porządnie zjeść... :), Od godziny 19 studenci 3 roku gotują jedzenie dla wszystkich zgłodniałych żołądków...
Nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim rytuałem. Jakie wrażenia? Nie będę ukrywała, że bardzo pozytywne!

Jako że jedna ze studentek 3 roku okazuje się świetnie gotującą Koreanką , na stole pojawia się tradycyjne koreańskie jedzenie.
Wszyscy krzyczą :
OISHI!!! Pyszne!- Ja natomiast dopowiadam po cichu : ostre!!! (Jak ktoś lubi ostre to może się tu poczuć jak w raju!)
Tym razem nie zostaję na noc. Na razie palę biskwit na późniejsze próbki szkliw. Taka noc w pracowni czeka mnie w przyszłym tygodniu...!

środa, 22 października 2008

Meguro , Ueno....






Widok z Meguro Station

Meguro-ku
Sklep muzyczny w Meguro...The Beatles...

Przed restauracją w Meguro




Znaki, znaki, znaki...



Uwga! To nie jest mój czerwony rower... Ale tutaj to normalne. Ludzie tak robią, jak nie chcą płacić za wywóz śmieci...:)

bar koło Ueno Station

Japoński obiad w 20 minut( ryż , tofu na ostro!!!! pierożki z kapustą i z czymś czego nie jestem w stanie zidentyfikować, parę kiełków i 2 kawałeczki sushi + sos sojowy) no i oczywiście pałeczki :)

Tokijskie taksówki
i śmieciarka, która mnie urzekła... :)

niedziela, 19 października 2008

Światła Nippori

Aby wysłać faks do Polski musiałam poszukać miejsca zwanego CONVINIENCE. To informacja dla wszystkich, którzy wybierają się do Japonii. Jest ich kilka w Tokio. Najbardziej znany jest LAWSON. Każdy tutaj wie , gdzie można go znaleźć.
Przy okazji zwiedziłam kawałek Nippori. Tokio nocą, to po prostu bajka...Światła Shim-Matsudo

poniedziałek, 13 października 2008

Festiwal Shinto i zmrużone od uśmiechu oczy starego Japończyka

Sobota...., już jakiś czas temu minęło południe...... Może gdzieś pojadę na spacer na moim czerwonym rowerze...? A jak by tak zobaczyć dziś morze...? Podobno to niedaleko, jakieś 10 km...?O tak, muszę je dziś zobaczyć, koniecznie!...( strasznie mi się ten pomysł wówczas spodobał ;)) Dobra, niech no zerknę tylko do mapy w internecie, żeby złapać orientacyjnie kierunek- gdzie ja , a gdzie morze....hm... niestety wynika z niej, że to chyba jednak nie 10 km , ale trochę więcej... duuuużooo więcej ....ok, jadę! Szkoda czasu.... Droga wzdłuż rzeki, ciągnie się ,aż do samego portu. Najwyżej dojadę wieczorem i wrócę z powrotem w nocy.........;)
Jadę wałem.. jadę.... jadę...jadę... mijam japońskich jogingowców...spacerowiczów...z dołu, znad rzeki dobiegają mnie odgłosy rozgrywających się właśnie meczy bejsbolla( to chyba ulubiony sport Japńczyków :)...) Rozglądam się wokół. Krajobraz domków, małych poletek ryżu, fabryk i rzeki obok mnie zdają się nie mieć końca. Jadę tak około godziny i wszystko jest cały czas takie samo! Może domki trochę większe, bardziej zagęszczone, ale rzeka jak się ciągnęła, tak ciągnie się nadal, a mnie ostatecznie coraz bardziej odechciewa się pokonywania jej długości, po to tylko żeby na 5 sekund zobaczyć trochę więcej wody, niż jest w niej samej - Cholerna rzeka, cholerna niekończąca się opowieść o rzece, Boże!!! I wszędzie te domki, domki, domki. To się nigdy nie skończy, Lepiej schowam się do miasta, żeby nie widzieć, że to wszystko takie ogromne i niekończące się....- Znikam więc z wału i zatapiam się w pobliskim miasteczku.....

I nagle słyszę bębny... ?:) Wokół pełno policji i ludzi. Zaciekawiona podchodzę i znajduję się zupełnie przypadkiem!?.... na tradycyjnym festiwalu Shinto...:)!!!!!!
Przede mną pojawia się procesja z tłumu Japończyków, wewnątrz którego pobrzękują instrumenty, pohukują ludzkie odgłosy. Ponad tłumem natomiast unosi się złoty posąg shintoistycznego bóstwa, podtrzymywanego przez grupę podskakujących jednocześnie w rytm muzyki mężczyzn, ubranych w tradycyjne shintoistyczne kimona. Coś niezwykłego!!!.. Dla mnie - osoby, która w życiu czegoś podobnego na oczy nie widziała- Magia...!!!! Zaczynam się wraz z procesją zbliżać do świątyni Shinto, gdzie wszystko się zatrzymuje. Chwila przerwy... ludzie rozbiegają się po świątynnych posadzkach i ustawiają sie w kolejkach po piekące się na miejscu jedzenie( coś w stylu naszego fast fooda, tylko, że po japońsku :)) Jest nawet WATA CUKROWA! :). Robię zdjęcia , niczym się nie przejmując, jednak po pewnym czasie zauważam, że ludzie, którzy jak dotąd zupełnie mnie ignorowali( Gajdzin to gajdzin, nie zwraca się przeważnie na niego uwagi) dziwnie mi się przyglądają. Z uwagą rozglądam sie dookoła i zdaję sobie sprawę ,że wokół mnie są same japońskie buzie i tylko jedna moja, jakaś taka inna, dla nich chyba obca, egzotyczna :). Przykucam pod wrotami świątyni i już nie fotografując, przyglądam się ludziom przez dłuższą chwilę. Wolę nie zaburzać ich spokoju swoją obecnością. Może wcale nie powinno mnie tu być ...? No cóż, to ,że się tu znalazłam to naprawdę wielkie szczęście.... Nie widziałam morza , ale miałam szczęście zobaczyć dużo , dużo więcej... niż chciałam. Dziękuję. ....
Jednak to nie koniec....Zbieram się do powrotu...., kiedy ...
słyszę za sobą delikatne:... Sumimasen...., sumimasen,......( tutaj następuje bardzo długa fraza po japońsku, której niestety nie umiem przytoczyć...) Wakarimasen. mówię Łatasziła nihongo ga sukoszi shika hanasemasen. (nie rozumiem. Mówię po japońsku tylko troszkę).
English? Pyta starszy Pan , który mnie zawołał. ?????? Yyyyh Yes !:)...odpowiadam nieźle zaskoczona....
Starszy Pan - Japończyk okazuje się być zapalonym podróżnikiem, który w swoim życiu w Europie nie był tylko w kilku krajach m.in w Polsce ( niestety!- kiwa z ubolewaniem głową)... a w dodatku mówi po angielsku, co wśród starszego pokolenia jest bardzo rzadko spotykane.
Jego małe oczka cały czas zmrużone od radości , a towarzyszący mu bez przerwy uśmiech odkrywa duże , przeżółkłe zęby. Rozmawiamy chyba z godzinę.
Na dowidzenia dostaje od Przemiłego Pana puresento w postaci japońskich Snacków.
Czegoś takiego nigdy się nie spodziewałam... Wymieniamy się oczywiście wizytówkami i odchodzimy w swoje strony....
Takich spotkań jednak chyba nie da się powtórzyć.... Szczególnie tutaj.... W Japonii często ludzie wymieniają się wizytówkami, bo taki jest zwyczaj, a potem nigdy do nich nie zagladają.
Może?.....Jak los zechce to się na pewno jeszcze spotkamy....
A tu kilka zdjęć z sobotniej wyprawy